Nie mogę również zapomnieć, że jest to swoisty rozdział jubileuszowy, pierwsza 10. Dlatego więc jako dodatkową treść dam wam coś z "zaplecza" opowiadania już na sam koniec po treści właściwej. Myślę również, że możemy to kontynuować jeśli wam się spodoba. <3
Po dwóch
deszczowych dniach, które spędzili z Dią na czytaniu, znów wyszło słońce
pozwalając tym samym na kontynuację lekcji latania, szło im na tyle dobrze, że
zaczęli latać już oboje. Coraz bliżej również było końca lipca, kiedy to
urodzić się miał chłopiec, który zdolny będzie zgładzić Voldemorta. Czarny Pan
robił się coraz bardziej nerwowy, co odbijało się na każdym kto był w pobliżu.
Jednym słowem lepiej było nie wchodzić mu w drogę. Gdy nastał ostatni dzień
lipca wszyscy, którzy dowiedzieli się o przepowiedni byli pewni, że chodzi o
którąś z rodzin z Zakonu Feniksa.
Jeszcze
tego samego dnia stanął przed Dyrektorem.
- Błagam
Dumbledor pomóż im. – prosił po przedstawieniu sytuacji i przyznaniu się do
winy.
- Co dasz
mi Severusie za pomoc tym czarodzieją?
-
Wszystko. – może nie do końca, dodał już w myślach, gdyż Dii nikomu nie odda.
- Od tej
pory więc będziesz szpiegiem, lecz zakonu. – stwierdził Dumbledore nie uznając
sprzeciwu.
- Dobrze –
powiedział jedynie.
Potem
złożył Wieczystą Przysięgę, gwarantem jej została McGonagall, która niby
przypadkiem była w szkole, ale czy takie przypadki się zdarzają. Gdy głębiej
się zastanowił ubezwłasnowolniała go niemal zupełnie, zostawiając jedynie wolną
wolę w kwestii uczuć. Nie był z tego powodu zachwycony jednak nie miał wyboru,
złamanie przysięgi równałoby się samobójstwu, a on miał dla kogo żyć. Po
spotkaniu z Dyrektorem wrócił jak gdyby nic do Black Manor. Resztę wakacji
spędził właśnie tam, kontynuując rzecz jasna weekendowe nauki u Zimosiego.
Nowy rok
szkolny przyniósł mu nową przyjaciółkę i prawdziwą powiernicę w postaci Minerwy
McGonagall, oraz przykre wieści, dotyczyły one Longbottomów. Których złapano i
torturowano do utraty świadomości, w tym że stanie trafili do Świętego Munga
bez większej nadziei na poprawę. Jednak ich syn pozostał bezpiecznie ukryty.
Severus mimo złości skierowanej w stronę Dumbledora za brak wystarczającej
ochrony tej rodziny, jednocześnie miał nadzieję, że Potterowie, ze względu na
Lili, są chronieni lepiej.
Dni mijały
mu na zadręczaniu siebie i Dumbledore’a, którego nieustannie zmuszał do
zapewniania o bezpieczeństwie Potterów i chłopaka Longbottomów. Od czasu do
czasu dostawał też wiadomości od śmierciożerców, na szczęście dla jego
sumienia były to jedynie wieści o nieudolnie prowadzonych poszukiwaniach. Tak
było aż do Nocy Duchów, czy też jak kto woli Halloween, kiedy to został wezwany.
Szybko poinformował o tym Dyrektora, wedle umowy zresztą i udał się na
spotkanie z Czarnym Panem, był pewny, że jest to zwykłe spotkanie jakie
odbywały się od czasu do czasu. Jednak nie wiedział jak bardzo się mylił.
- Dobrze,
że już jesteś. – powiedział Voldemort w chwili jego pojawiania się w Black
Manor. – Właśnie dostałem informacje od mojego drugiego szpiega, gdzie znajdują
się Potterowie. – mówiąc to klasnął w dłonie.
Drugi
szpieg. – przeleciało przez myśl Severusa, nie pokazał jednak po sobie
zdziwienia.
- Nie ufam
mu jednak, tak bardzo jak tobie. – kontynuował, w czasie gdy Snape zastanawiał
się kto może być drugim szpiegiem, był już na kilku spotkaniach zakonu jednak
nie widział nikogo znajomego, bynajmniej nie stąd. – Tak więc udasz się tak ze
mną i w razie pojawienia się tych głupców – to słowo wypluł niemal z namacalną
pogardą – z zakonu powiadomisz innych by przybyli. Udajemy się tam
bezzwłocznie.
Severus
nie protestował, wiedział jednak, że jeśli adres jest prawidłowy wszyscy w domu
zginą. A on pomino szczerych chęci nie był w stanie powiadomić Dumbledore’a o
poczynaniach jego drugiego pana. Voldemort rzecz jasna wiedział o jego
przynależności do zakonu, jednak w wersji dla niego przystąpił tam udając
skruszonego śmierciożerę by mieć łatwiejszy dostęp do informacji. Może
wydawało się to głupie, ale skoro podziałało to głupie wcale nie było, sprawiło
jedynie, że wzniósł się jeszcze bardziej w szeregach popleczników Czarnego
Pana, w Wewnętrznym Kręgu, w którym się znalazł przynosząc przepowiednie,
zajmował miejsce po jego lewej stronie. Wyżej była jedynie Bellatriks, która
stała niezmiennie po prawej stronie swojego pana i kochanka.
Voldemort
bez słowa złapał go za ramię i aportował w tylko sobie znane miejsce, nie była
to jednak zwykła aportacja oni po prostu zmienili się w czarną gęsta mgłę i
wylecieli z zawrotną prędkością. Znaleźli się przed miejscem, które dla
wszystkich niewtajemniczonych było zwykłym placem zabaw. Jednak Czarny Pan
wyciągnął z połów swojej obszernej szaty skrawek pergaminu i podetknął
Severusowi pod nos. Gdy przeczytał on adres tam wypisany i ponownie spojrzał na
miejsce owego placyku stał tam nieduży piętrowy domek. Przed nim znajdował się
niski biały płotek i furtka z tabliczką na której widniał napis ”J&L
Potter”. W tej chwili Snape wiedział, że nie ma już dla nich ratunku, a każda
próba zawiadomienia Dumbledore’a lub kogoś innego z zakonu skończy się również
jego śmiercią.
- Miej
oczy i uszy dookoła głowy. – usłyszał jedynie.
Chwilę
później zobaczył jak drzwi wejściowe wlatują do domu z niewyobrażalnym wręcz
hukiem. Potem parter domku rozjarzył się zielonym światłem najgorszego z Zaklęć
Niewybaczalnych. Po kilku minutach, a może sekundach, przez jedno z okien na
piętrze dało się zobaczyć takie samo światło. Rozległ się płacz dziecka, a
potem wybuch, ściana gdzie wcześniej było okno zapewne dziecięcego pokoiku
zniknęła. Może nie zupełnie zniknęła, ale rozleciała się, jej gruzy spoczywały
teraz na trawniku przed domkiem.
Severus
mało myśląc przebiegł przez otwór w którym jeszcze niedawno znajdowały się
drzwi, szybko obrzucił wzrokiem pomieszczenie, w którym zobaczył ciało Jamesa
Pottera leżące przy schodach. Ruszył nimi kierując się na górę wprost do
pokoju, z którego słychać było płacz. Drzwi do pokoju otwarte były na oścież,
pierwsze co rzuciło mu się w oczy to Lili, a właściwie jej martwe już ciało.
Klęknął przy niej i ze łzami w oczach powiedział:
-
Przepraszam. – po tym słowie pierwsze łzy znalazły ujście. – Przepraszam,
przysięgam, że ochronię twojego syna, od tej pory będzie bezpieczny. – obiecał
jej post mortem.
Dopiero
teraz po swoich słowach zdał sobie sprawę z tego, że chłopiec żyje.
- W takim
razie gdzie Voldemort. – zastanawiał się na głos.
Rozglądał
się po pomieszczeniu, jednak poza różdżką nie znalazł tu śladu bytności po
czarnoksiężniku. Wziął kilka głębokich wdechów i starając się myśleć na zimno
stwierdził, że najpierw musi zabrać chłopca do Dumbledora. Wyciągnął więc
owinięte w kocyk dziecko z łóżeczka i zaczął wychodzić. Przed aportowaniem się
zauważył napis na kocyku.
- Harry –
przeczytał na głos, jakby smakując to imię.
Po chwili
już go nie było, z różdżką Voldemorta w kieszeni i małym Potterem na rękach,
znalazł się przed Hogwartem. Nie pamiętał drogi do gabinetu Dyrektora, jednak
pamiętał doskonale jego minę gdy zobaczył zawiniątko w jego rękach.
- Jednak
ich znalazł. – powiedział Dumbledore wypuszczając ze świstem powietrze.
Chwilę
później w powietrzu pojawił się eteryczny feniks, patronus Dyrektora, który
został posłany po Syriusza Blacka. Który po kilku minutach wyszedł z kominka.
- Miałeś
ich chronić Dumbledore. – powiedział, gdy zobaczył małego Harry’ego w ramionach
Snape’a.
Chwilę
później zabrał chłopca z jego rąk. Co umożliwiło Severusowi wyjście z gabinetu,
w którym nie chciał teraz przebywać. Udał się jednak w miejsce, w którym z
kolei ciężko mu będzie przebywać.
***
W tym
samym czasie Syriusz również wyszedł z gabinetu, zostawiając swojego
chrześniaka pod opieką Dumbledore’a. Wyszedł on szukać zemsty, jako jedyny
bowiem wiedział, kto wydał jego przyjaciół. Glizdogon, to on jako najbardziej
niepozorny został strażnikiem tajemnicy i jedynie on mógł dać ich adres
Voldemortowi.
Znalazł go
w niewielkiej, jednak dość często odwiedzanej, zwłaszcza w taki wieczór jak
dzisiejszy, rozrywkowej dzielnicy Londynu. Pettigrew podejrzewając co się
święci powitał Blacka Impernusem. Zmuszając tym samym do rzucania zaklęć w
mugoli. Sam przed przybyciem aurorów sfingował własną śmierć. Gdy aurorzy
przybyli, a Syriuszowi udało się przełamać Niewybaczalne, on uciekał już pod
postacią szczura. Zostawił on po sobie jedynie palec.
Jeszcze
tej nocy Harry znalazł się u Dursley’ów.
***
Kiedy
Severus wszedł do Black Manor już w progu powitała go Bellatriks.
- Gdzie
jest Marvolo? – furia bijąca z jej oczu była namacalna.
- Już go
nie ma. – jego głos trząsł się gdy to mówił. – Została po Czarnym Panu jedynie
różdżka. – mówiąc to wręczył Belli owy przedmiot. – Jakby wyparował, nie
została po nim nawet kupka popiołu.
- To nie
możliwe… - powtarzała w kółko kobieta przyciskając różdżkę do własnej piersi,
tak jakby ten przedmiot miał ukoić jej ból.
- Wyjdź –
powiedziała jakby otrząsając się z szoku.
Severus
spełnił tę prośbę, która w rzeczywistości bardziej przypominała rozkaz i wrócił
do zamku. W chwili przekroczenia progu swoich komnat dotarło do niego, że jutro
musi stawić się w Egipcie. Nie był tym zachwycony, jednak obowiązki to
obowiązki, nie mógł tego przeskoczyć. Położył się więc, jednak wydarzenia z przed
kilku godzin przytłaczały go dość mocno. Wydawało mu się, że nie zaśnie tej
nocy. Jednak po dłuższym czasie wpatrywania się w sufit jego oczy zamknęły się,
a on odpłynął w krainę sennych marzeń, które tym razem okazały się koszmarami.
Wychodząc wczesnym rankiem z sypialni zobaczył pergamin na stoliku w salonie,
zapisana była na nim, pismem Dumbledore’a, wiadomość dotycząca spotkania zakonu
w poniedziałek wieczorem.
No tak
staruch musi wszystko przedyskutować. – pomyślał ze złością mnąc kartkę.
Kilka minut
później był już u Zimosiego, nie mógł się jednak skupić na pracy. Podświadomie
czuł, że coś się dzieje, że coś jest nie tak. W niedzielę w nocy, a właściwie
to już w poniedziałek nad ranem, tuż po swoim powrocie dowiedział się co było
nie tak.
Wszedł jak
zawsze wykończony weekendem do swoich komnat, szybko zauważył postać siedzącą w
jego gabinecie. Mimo kaptura na głowie rozpoznał Narcyzę.
-
Severusie, - zaczęła mówić głosem ściśniętym od płaczu. – Bella jest już w
Azkabanie. – głos jej się łamał. – Lucjusza przesłuchują.
- A
dziewczynki? – zapytał z sercem gdzieś w okolicy przełyku.
- Są u
mnie. – powiedziała, po chwili dodając. – Muszę już iść, obiecaj, że
przyjdziesz jak najszybciej.
- Obiecuję
– rzekł już do jej pleców znikających za drzwiami.
Był zmęczony,
potwornie zmęczony, jednak myśli w jego głowie urządziły sobie prawdziwy
wyścig. Czy ja też wyląduję w Azkabanie? Czy może Dumbledore do tego nie
dopuści? Co z Orchidią? …Hermioną?... Vivian? Czy Narcyza da radę bez męża? Czy
Draco da radę bez ojca? Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na te pytania. Miał
już dość tego co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni.
Znaczenie imienia średniej córki Voldemorta, dla niektórych może być oczywiste, dlatego to ono zostanie przedstawione w tym rozdziale, na później zostawię sobie coś ciekawszego.
Otóż Vivian, tak inaczej nazywano Panią z Jeziora bliżej znaną z legendy o królu Arturze jako Nimue. Według tej legendy jest ona sojuszniczką Merlina, którego można chyba nazwać swoistym bóstwem świata czarodziejów. W jednej z wersji tej legendy to ona daje Arturowi miecz Excalibur.
Mam nadzieję, że wzbudziłam tym w was choć małe zainteresowanie. <3
Ja osobiście lubię takie smaczki. XD
Rzeczywiście, nawet chwilę Belli żal... Ale wydaje mi się, że teraz Snape będzie mógł spędzać z Dia tyle czasu ile tylko będzie chciał, choć przez chwilę :D no i pytanie jak reszta sobie poradzi?
OdpowiedzUsuńWyłapałam parę bledow: Glizdogon nie Ślidogon, śmiercioŻercy i Halloween - pisze bo wiem jak łatwo ominąć literówki ;)
Właśnie co do tego czasu, to źle wyliczyłam sobie rok, w którym Dia powinna się urodzić i trochę jestem w dupie, bo teraz mam 3 lata w trakcie których pasowałoby żeby się coś działo, ale mam pustkę co może się dziać. XD
UsuńAle nie mogę robić wszystkiego idealnie.
Już jutro nowy rozdział więc zapraszam.
Dzięki za wyłapanie błędów. <3
Jak podobała się wstawka od strony technicznej?