piątek, 17 kwietnia 2020

Rozdział 7


Właśnie skończyłam pisać i szczerze powiem, że obawiam się reakcji na ten rozdział, jest jeszcze bardziej szokujący (przynajmniej moim zdaniem) niż scena tortur w poprzednim. Mam więc nadzieję, że nie będzie linczu w komentarzach. ;)
Obiecuje, że następny będzie grzeczniejszy. <3



Ustaliwszy wcześniej z Dumbedorem to, że jest zmuszony znikać co weekend ze szkoły, by móc odbywać praktyki, przybył do szkoły według życzenia Dyrektora w ostatni tydzień wakacji. Kiedy wszedł do gabinetu wszystkie rozmowy ucichły, a spojrzenia zarówno dyrektora jak i innych opiekunów domów skierowały się na niego. McGonagall, Filwik, a nawet Sprout nie kryli zdziwienia jego pojawieniem się, jego byli profesorowie nie kryli się nawet z niechęcią, która wyraźnie rysowała się w ich oczach.
- Witam wszystkich. – odezwał się jako pierwszy przerywając niezręczną ciszę panującą w pomieszczeniu.
- Witaj Severusie. – odezwał się Dumbledor, pozostali skinęli jedynie głowami. – Skoro już wszyscy jesteśmy, - kontynuował wypowiedź, nie zwracając uwagi na gęstniejącą atmosferę w pomieszczeniu. – chciałbym prosić Cię Minerwo byś jako zastępca Dyrektora, pokazała nowemu opiekunowi Ślizgonów, oraz nauczycielowi eliksirów, w jednej osobie jego przyszłe kwatery.
- Albusie! Żartujesz chyba, przecież to śmierciożerca! – uniosła się nauczycielka transmutacji, dopiero teraz, gdyż nawet ona nie śmiała przerywać Dyrektorowi.
- Minerwo, czy to nie Ty jeszcze niedawno uważałaś, że każdemu należy się druga szansa? – zapytał Dyrektor i czekał najwyraźniej na odpowiedź, która nie następowała, pokręcił więc w zadumie głową i kontynuował. – Jak sądzę w tym przypadku milczenie oznacza odpowiedź twierdzącą, dlaczego więc mamy pozbawić drugiej szansy tego młodego czarodzieja, do niedawna naszego ucznia.
Po tych słowach wszelkie sprzeczki ustały, Mcgonagall jedynie co jakiś czas posyłała palące spojrzenia to na Dumbledora, to na Severusa, nie odzywała się jednak. Pozostali nauczyciele siedzieli jedynie z opuszczonymi głowami. Dyrektor za to jak gdyby nigdy nic kontynuował spotkanie opiekunów, wręczając im co rusz jakieś papiery, spotkanie zakończyło rozdanie planów nauczania dla poszczególnych roczników, oraz ich plany zajęć. Przez cały ten czas Severus czuł się niechciany jak nigdy wcześniej, chyba tylko Potter okazywał mu swoją nienawiść bardziej jawnie.
McGonagall wstała i od niechcenia kazała mu pójść za sobą. Szybko znaleźli się w lochach, chwilę później wchodził już do swojego gabinetu, usłyszał jeszcze, że zabezpieczenia musi założyć sobie sam, po czym został jedynie w swoim towarzystwie. W tamtej chwili myślał, że tak będzie najlepiej.
Wkrótce po wyjściu swojej współpracowniczki rozpoczął rzucanie zaklęć wykrywających, zabezpieczających i w razie czego wyciszających trwających znacznie dłużej niż zwykłe Muffliato. Po czym zajął się rozpakowywaniem się, jego kufry trafiły do zamku już dzień wcześniej. Układał ubrania w szafie i książki na półkach, miał nadzieje poczytać w wolnym czasie, o ile będzie taki miał. Był to jego pierwszy tak spokojny dzień od wielu miesięcy.
Zdecydowanie zbyt szybko dla Severusa nastał 3 września, do uczty powitalnej zostało jedynie kilka godzin, a Snape właśnie zaczął myśleć o tym, że przecież on sam skończył tą szkołę tak niedawno. Większość uczniów nadal go pamiętała i pewnie to jak banda Pottera uprzykrzała mu życie też, jedynie drugo i pierwszoroczni go nie znali, przynajmniej hipotetycznie. Ale on nie pozwoli by uczniowie traktowali go jak popychadło, którym był przez siedem lat nauki, teraz był nauczycielem i dorosłym mężczyzną, pokaże im kto tu rządzi.
Z tą myślą pojawił się w Wielkiej Sali, usiadł przy stole nauczycielskim i pogrążył się w myślach, już widział jak za cztery lata, jako pierwszoroczna do tej Sali wchodzi Orchidia i trafia do jego domu, innej możliwości nie było. Jeśli stanie się inaczej spali tą głupią tiarę. Myślał dalej, między innymi o tym jak bardzo będzie stronniczy, gdy jego aniołek będzie się tu uczył. Oczywiście te wszystkie punkty jak najbardziej będą jej się należały, przecież już teraz jest nadwiek inteligentna, nie żeby często miał kontakt z siedmiolatkami. Gdzieś z tyłu głowy usłyszał jak tiara krzyczy Slyterin, więc zaczął klaskać razem z swoimi uczniami. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy. Po ceremonii przydziały Dumbledor zaczął swoją zwyczajową przemowę, nie wchodzić do Zakazanego Lasu, bla, bla. Potem przedstawił nowego nauczyciela eliksirów i opiekuna Slyterinu, jego, wstał więc i posłał uczniom coś co według niego wyglądało jak uśmiech, ale jakoś niespecjalnie wyszło.  Wszyscy zjedli i zaczynali się rozchodzić, postanowił, że wraz z prefektami odprowadzi Ślizgonów do dormitorium i strzeli im pouczającą gadkę na przywitanie, w późniejszych latach stało się to dla niego normą. Weszli do salonu wspólnego, gdy upewnił się, że są już wszyscy rozpoczął:
- Wielu z was mnie pewnie kojarzy, a tym którzy nie kojarzyli przedstawił mnie Dyrektor na uczcie, chciałbym jedynie dodać żebyście nie krępowali się przyjść do mnie z jakimkolwiek problemem, nie obiecuję, że pomogę w tych sercowych. – wzruszył ramionami, a po salonie rozszedł się śmiech. – Jednak zastrzegam, że nie ma mnie w szkole w weekendy. Jakieś pytania?
Nie było pytań, tak więc pożegnał się i poszedł. Łapała go już lekka trema, na szczęście jutro zaczyna od pierwszaków Ślizgonów z Gryfonami, kiepskie połączenie. Postanowił więc położyć się dopóki jest wstanie jeszcze zasnąć bez odstresowywacza, Ognitej.
Całą noc kotłował się w łóżku, gdy wstał rano był zmęczony i spocony. Najchętniej nie wychodziłby ze swoich komnat, przecież on chyba nawet nie lubi dzieci, poza jednym.
- Nie nadaję się na nauczyciela! – krzyczał, gdy wszedł pod prysznic i uderzył pięścią w ścianę, co okazało się nie być dobrym pomysłem.
Naprawił pękniętą płytkę i wyleczył rozcięcie, niestety na jego dłoni zaczął pojawiać się siniec, którego nie dało się wyleczyć. Poszedł więc na śniadanie licząc, że nikt go nie zauważy. Usiadł na końcu stołu nauczycielskiego i nie zamieniając z nikim nawet słowa delektował się posiłkiem, jedzenie było zdecydowanie największym plusem nauczania, jeśli nie jedynym.  Jednak kiedy zauważył, że miejsce obok niego, które do tej pory było puste, zajmuje Hagrid. Zaczął jeść tak szybko, że niemal się dławił nie nadarzając z połykaniem, po czym ruszył w stronę lochów, gdzie znajdował się klasa eliksirów i zaczął przygotowywać się do zajęć. Zastanawiał się jak uczniowie zareagują na jego przemowę, ale będzie miał to okazję sprawdzić już za kilka chwil. Rzucił na siebie zaklęcie kameleona, chcąc sprawdzić jak zachowają się uczniowie, gdy zaczęli wchodzić do klasy zauważył, że Ślizgoni zajmują pierwsze ławki, gdy Gryfoni uciekają na tyły klasy.
I to jest ta słynna odwaga Grifindoru – myślał.
- Nie będzie żadnych zaklęć, ani machania różdżkami w tej sali. – zaczął ściągając jednocześnie zaklęcie. – Dlatego nie spodziewam się raczej, że wielu z was doceni tak wielką sztukę, jaką jest warzenie eliksirów. Jednak tych kilku wybranych, którzy posiadają predyspozycje,  chętnie nauczę, jak opanować umysł i usidlić zmysły. – kontynuował przyglądając się jak uczniom opadają szczęki. – Dowiecie się jak ujarzmić sławę, uwarzyć chwałę, a NAWET POŁOŻYĆ KRES ŚMIERCI. – zakończył, a wszystkie oczy wpatrywały się w niego, już wiedział, że tą przemową będzie co roku witał pierwszaków.
- A teraz otwórzcie podręczniki na stronie 9. – powiedział. – Kto wie jaki jest najważniejszy składnik eliksiru na czkawkę? – zapytał spodziewając się lasu rąk tymczasem zobaczył w górze 3.
Nie zrażając się niczym kontynuował lekcję tą i następną i jeszcze kolejną. Już dzisiaj odjął Gryfonom w sumie 45 punktów, Puchonom dodał 5 i odjął 30, Krukoni dostali 20, stracili 15, a jego Ślizgoni zyskali 50. Chyba jednak lubi dzieci, ale tylko te ze Slyterinu.
Gdy wrócił w końcu do swoich komnat, nie pragnął niczego tak bardzo jak paść na łóżko i spać do końca świata. Niestety nie było mu to dane, gdyż poczuł ból w lewym ramieniu. Co mogło oznaczać tylko jedno, został wezwany. W biegu załapał szatę śmierciożercy i pobiegł do niewielkiego punktu aportacyjnego znajdującego się na obrzeżach Zakazanego lasu. Chwilę później stał już przed Czarnym Panem.
- Panie mój. – powiedział klękając przed Voldemortem.
- Wstań Severusie. – rzekł, Snape czyniąc to rozejrzał się wokół i zauważył, że jest w Voldemortem sam na sam. – Pewnie zastanawiasz się dlaczego Cię wezwałem. – stwierdził.
- Jak zawsze masz rację Panie.
- Jak pewnie wiesz niedługo urodzi się moje trzecie dziecko, - powiedział, po czym dodał niechętnie. – trzecia córka.
- Tak Panie.
- Jako, że jesteś jednym z moich najwierniejszych towarzyszy, chce byś został jej ojcem chrzestnym.
- To będzie zaszczyt Panie.
- Dobrze, że się zgadzasz Severusie, a teraz powiedz mi jak podoba ci się nowa praca.
- Jest lepiej niż myślałem, - powiedział od razu. – ale nauczyciele nie darzą mnie zaufaniem. Będę musiał trochę nad nimi popracować, by zdobyć informacje. – dodał.
- Możesz odejść Severusie, - rzekł kiwając lekko głową. – wezwę cię na rytuał, powinieneś być obecny.
- Oczywiście Panie. – skłonił się raz jeszcze i już go nie było.
Kiedy wracał do zamku zastanawiał się co Voldemort kombinuje, ale nie był w stanie wymyślić nic sensownego, więc poddał się. Zapewne i tak niedługo się dowie. Przemknął się jak cień do swoich komnat i wedle pierwotnych planów poszedł spać. Niestety nie było dane mu spać do końca świata, w końcu rano zaczynał zajęcia. Postanowił, że jutro w trakcie śniadania spróbuje porozmawiać z Hagridem, on ufa każdemu.
Jak pomyślał tak zrobił i już podczas pierwszej rozmowy dowiedział się, że w szkole odbywają się spotkania Zakonu Feniksa. Ucieszyła go ta informacja, ale na razie postanowił zostawić ją dla siebie.
Mijały dni, a jego zajęcia podobały mu się coraz bardziej, wszyscy musieli go słuchać, a każdą niesubordynację mógł ukarać punktami, karnym esejem, albo szlabanem. Szlabany oczywiście rozdawał jedynie z Filchem, on nie miał czasu na niańczenie rozwydrzonych dzieciaków. Był 20 września właśnie skończył zajęcia i przygotowywał się na te, które miały odbyć się jutro, czyli w piątek, a zdążył już zauważyć, że w piątek uczniowie są wyjątkowo rozkojarzeni, jakby w głowie mieli tylko weekend, gdy poczuł ból w lewym przegubie. Wiedział, że nie jest to zwykłe wezwanie, gdyż ból z każdą chwilą zwiększał się. Musiało być to coś pilnego. Ruszył więc do punktu aportacyjnego, pozdrawiając uczniów, którzy szli na kolację do Wielkiej Sali.
Chwilę później stał już przed Voldemortem, nie wiedział po co został wezwany, gdyż poraz kolejny nie zauważył żadnego innego śmierciożercy, jednak nim zdążył zrobić cokolwiek odezwał się Czarny Pan:
- Witaj Severusie, dobrze, że już jesteś.
Gdy mówił Snape rozglądał się po pomieszczeniu szukając wzrokiem swojego przyszłego rozmówcy. Nie musiał długo szukać, gdyż Voldemort szybko znalazł się przed nim, nie był jednak sam. W jego ramionach było niewielkie zawiniątko, a w nim dziecko.
- To jest Hermiona.
Czyżbym dzisiaj miał taryfę ulgową? – pomyślał.
- Ciekawe imię. – postanowił sprawdzić.
- Raczej dziwne, Severusie i to delikatnie mówiąc. – oburzył się Voldemort i po chwili dodał. – Ale rozmowa z ciężarną Bellatriks jest ciężka, a przekonanie jej do czegokolwiek graniczy z cudem. – mówiąc to wepchnął mu dziecko, nie Hermionę w ramiona. Bał się ją trzymać, przecież mógł upuścić, albo zepsuć jakoś. Lecz Czarny Pan nie skończył mówić, krążył jednak po pomieszczeniu. – Wyobrażasz sobie? Powiedziała, że jak urodzę to będę mógł wybierać sobie imiona. To oburzające! – krzyknął na koniec , a dziecko zaczęło popłakiwać.
Voldemort momentalnie znalazł się przy nim i zaczął uspokajać niemowlę, zerkając od czasu do czasu na drzwi. Severus miał ochotę parsknąć śmiechem na ta scenę, czyżby najgroźniejszy czarnoksiężnik, był pantoflarzem.
Kiedy Hermiona była już spokojna znów się odezwał:
- Zastanawiasz się pewnie, dlaczego cię wezwałem. – teraz mówił niemal szeptem. – Otóż potrenuję twojej pomocy w rytuale.
- Oczywiście panie.
Zaraz potem dziecko znalazło się w kołysce, a oni zaczęli wyśpiewywać inkantacje mające zapewnić dziewczynce w przyszłości prawdziwą miłość, Severus zastanawiał się co się stanie jeśli tą miłością okaże się jakiś mugol, ale nie miał odwagi zapytać. Mniej więcej w połowie obrzędu nad główką i piersią dziecka pojawiły się dwa płomyczki, które zaczęły wnikać w jej małe ciałko. Trwało to dość długo, lecz gdy się skończyło stała się rzecz nieoczekiwana.
- Napijesz się ze mną Severusie? – zapytał Voldemort.
Severus zaniemówił, skinął więc jedynie głową, gdyż nie śmiał odmówić.
Zostawili więc dziecko które zasnęło i znaleźli się w salonie. Usiedli przed kominkiem gdzie czekało już kilka butelek whiskey i dwie szklanki. Z początku nie rozmawiali, ale przy trzeciej butelce Voldemort zaczął rozmowę:
- Straciłeś rodziców, prawda? – wybełkotał.
- Tak Panie…
- Dziś mów do mnie Marvolo. – przerwał, a Severus zauważył, że oczy jego rozmówcy zaszły już lekko mgłą. – Powiedz mi, czy Dumbledore nie stał się wtedy dla ciebie inny?
- Co masz na myśli, Marvolo? – zapytał zdziwiony Snape.
- Kiedy skończyłem 11 lat, to Dumbledore przyszedł do sierocińca powiedzieć mi, że jestem czarodziejem. – rozpoczął opowieść. – Na początku wydawało mi się, że to niemożliwe, że magia nie istnieje. Ale im więcej mówił, im więcej opowiadał tym bardziej mu wierzyłem. Zawsze byłem wyrzutkiem, inni nigdy nie chcieli się ze mną bawić, - mówił dalej a w jego oczach można było zobaczyć zaczątki łez. – wtedy poraz pierwszy poczułem, że mogę gdzieś należeć, że w końcu nie będę sam, że znajdę przyjaciół. – Severus słuchał coraz większym zainteresowaniem. – Kiedy poszedłem do Hogwartu on uczył transmutacji i chociaż był opiekunem Gryffindoru, powiedział, że mogę do niego przychodzić z każdym problemem. Byłem naiwny, chociaż on z początku był miły, wydawało mi się, że chce mi pomóc. Nawet nie wiesz jak się myliłem, - jego głos zaczął drżeć. – kiedy to się zaczęło, bałem się. Bałem się, że nikt mi nie uwierzy, że wyrzucą mnie ze szkoły, że wyślą z powrotem do sierocińca, a wolałem być na ulicy niż tam.
- Chcesz powiedzieć, że… - słowa nie mogły przejść mu przez gardło.
- Że Albus Dumbledore lubuje się w chłopcach, chłopcach którzy nie mają gdzie przed nim uciec i komu się poskarżyć. – powiedział dość ogólnikowo, ale Snape i tak zrozumiał sens tych słów. – Dlatego posłuchaj mnie teraz uważnie, jeśli dotkniesz moją córkę. Zabije własnoręcznie. – gdy to powiedział w zamglonych oczach pojawił się żar oznaczający furię.
- Nigdy nie zrobiłbym dziecku krzywdy. – zapewnił Severus i poczuł jak łzy pojawiają mu się pod powiekami.
Potem siedzieli już w ciszy, gdy zaczęło świtać Severus pożegnał się i wrócił do szkoły. Czekał go ciężki dzień, zwłaszcza, że ciągle zdawało mu się, że słyszy wypowiadanie przez Voldemorta słowa.

2 komentarze:

  1. To jedne z najbardziej pokręconych opowiadań, które przeczytałam :P chyba nie mój klimat, ale skoro przeczytałam to powinnam coś napisać! Początek jest dla mnie bardzo zawiły, to pierwsze zdanie trochę pokręcone. Dobrze by było zachęcić odbiorców jakimś ciekawym szablonem i może zmienić czcionkę? Oczywiście to tylko propozycje, nie czuję się w żaden sposób wyrocznią. Mam nadzieję, że nie czujesz się dotknięta!
    Ściskam,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od tego, że nie czuję się dotknięta. Wręcz lubię krytykę, inaczej za bardzo obrosnę w piórka i jeszcze odlecę i kto będzie pisał tego pokręconego fanficka. Na swoją obronę mam jedynie to, że taki jest mój styl, a przez 16 lat pisania (no z małymi przerwami, bo jakoś trzeba było skończyć szkołę) jakiś udało mi się wypracować. A mój jest właśnie pokręcony i pełen niedopowiedzeń, całkiem możliwe, że dzięki Kingowi i Lovecraftowi, których ubóstwiam. <3
      Co do czcionki, jest tutaj jedyna którą uważam za słuszną, czyli TNR.
      Na robienie szablonu sama nie mam siły, mi też nie do końca odpowiada, więc jeśli znajdzie się jakaś dobra dusza, która ma ochotę to za mnie zrobić to zapraszam.
      ps.
      Oddaje uściski. ;)

      Usuń