Ten rozdział wyszedł trochę krótszy niż pozostałe, tak więc wrzucam w całości. Ciekawa jestem waszych reakcji po przeczytaniu ostatniej linijki. Oraz muszę się pochwalić, że ten blog przebił już 60 wyświetleń. Dalej proszę o komentarze, również te krytyczne i obiecuje, że już niedługo akcja przyśpieszy jeszcze bardziej. <3
Nastał
jego Wielki Dzień, od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca, chodził z kąta w
kąt. Próbował czytać, ale nie rozumiał przeczytanych słów. Nawet jedzenia nie
potrafił przełknąć. Jednym słowem był jednym wielkim kłębkiem nerwów. Nie mógł
się doczekać 20, kiedy to Lucjusz, wraz z Narcyzą, miał go zabrać na ceremonię.
Jego myśli po raz pierwszy od dawna krążyły wokół tego jak to będzie wyglądać,
nie bał się, Severus Snape nie bał się nigdy, on się tylko stresował, a stres
to przecież nic złego. Czuł się jak aktor przed swoim pierwszym poważnym
występem, a on musiał być najlepszym aktorem, zawsze musiał być najlepszy we
wszystkim co robił.
Siedział w
fotelu przed kominkiem i patrzył na zegar, zostało pół godziny… 25 minut… 20…
kwadrans… 10 minut, wtedy usłyszał trzask sygnalizujący przybycie skrzata.
-
Stokrotka przyszła Paniczowi powiedzieć, - skrzat kulił się w sobie mówiąc do
niego – że Panicz Malfoy i Panienka Black przybyli z wizytą. Stokrotka
przeprasza, że przeszkodziła. – mówiąc to skrzatka skuliła się tak jakby
czekała na cios.
- Przyprowadź ich Stokrotko. – wydał polecenie a skrzatka natychmiast teleportowała się z trzaskiem.
Nigdy nie
rozumiał jak można karać skrzaty o każdą głupotę. Fakt nigdy wcześniej nie miał
skrzata, ale wątpił by to coś zmieniło. To nadal były żywe stworzenia, do tego
z dużymi zdolnościami magicznymi, było ich kilka razy więcej niż wszystkich
czarodziei. Gdyby się zbuntowały to zostałaby z nas co najwyżej mokra papka, a
on wolał dmuchać na zimne.
Rozmyślania
o skrzatach przerwał mu Lucjusz, który wparował do jego osobistego salonu,
osobisty salon jak to w ogóle brzmi, ale cóż musiał się przyzwyczaić, że teraz
jest kimś z wyższych sfer, i klepnął go w plecy tak, że zaczął się zastanawiać
czy tamten nie uszkodził mu przypadkiem kręgosłupa.
- Stresik
zżera. – stwierdził podając mu jakiś czarny materiał.
Rozłożył
go i przyglądał się, nie zauważając, że jego towarzysze mają na sobie
identyczne szaty.
Widząc, że
przyjaciel nie wie co ma zrobić Lucjusz zaczął mówić:
- To
oficjalne szaty zwolenników Czarnego Pana, będziesz w tym pojawiał się na
każdym spotkaniu, które zostanie zwołane. Przebierz się w to też dzisiaj… i
radzę nie zakładaj koszuli pod spód. – widząc zmieszaną minę dodał jeszcze. –
Będziesz musiał podwinąć rękaw, tak będzie szybciej. A tez idź, nie mamy za
dużo czasu.
Severus
pośpiesznie wszedł do sypialni, staną przed lustrem kiedy ściągał koszule,
którą założył rano. Kiedy wyciągał ramiona z rękawów mimowolnie spojrzał na
swój tors, który „zdobiły” liczne pamiątki po ojcu, skrzywił się kiedy zobaczył
wszystkie ślady po przypaleniach niedopałkami, wiedział również, że na plecach
znajduje się kilka długich blizn po sprzączce paska. Stałby pewnie tak długo i
przeklinał ojca nieboszczyka, gdyby nie Malfoy, który zaczął go pospieszać.
Złapał więc szybko szatę śmierciożercy i założył na siebie, w drodze do drzwi
złapał jeszcze różdżkę i już stał na powrót przed Malfoy’em i jego narzeczoną.
- Pasuje
Ci ta szata. – poraz pierwszy tego wieczora odezwała się Narcyza, w jej głosie
dało się usłyszeć, że również się stresuje.
Skinął na
te słowa jedynie głową.
- Teraz
musze was prosić żebyście oddali mi różdżki. – powiedział Lucjusz, a widząc
pytające spojrzenia dodał jeszcze. – Wymóg Czarnego Pana. – widząc, że nie
poskutkowało westchnął i po chwili powiedział jeszcze. – To dla bezpieczeństwa,
żebyście nie zrobili nic głupiego.
Po tych
słowach oboje oddali swoje różdżki. Wtedy Lucjusz od razu skierował się do
wyjścia. Kiedy znaleźli się w punkcie aportacyjnym Malfoy nakazał by Severus i
Narcyza złapali się go a on dotykając Mrocznego Znaku teleportował ich.
Znaleźli
się w miejscu przypominającym Stonehenge, ale nie tak zniszczonym i znacznie
większym. Lucjusz założył maskę i mówiąc im by zostali w środku wraz z innymi
osobami bez masek. Sam udał się na swoje miejsce w kręgu, między Rudolfem Lestrange,
a Waladenem MacNair.
Severus
stał obok Narcyzy i rozglądał się wokół, zauważył w śród przyszłych
śmierciożerców kilka znajomych twarzy Regulusa Blacka, Teodora Notta,
Rabastana Lestrange, Augusta Rockwooda oraz kilku innych, najbardziej jednak
zaskoczył go widok Petera Pettigrew, jednego z bandy Pottera. Razem wszystkich
w środku okręgu naliczył dwadzieścia osób. Czuł, że dłonie zaczynają mu się
pocić, gdy pojawił się Voldemort wraz z Bellatriks, między rodzicami stała
Orchidia, która uśmiechała się szeroko i machała, zauważył, że ma na sobie
miniaturową wersję szaty, jaką on sam ma na sobie, zanim zdążył pomyśleć już
odmachiwał jej, zauważył, że stojąca obok Narcyza robi to samo. Uśmiechał się w
duchu, gdy usłyszał jak stojący po jego lewej Rabastan głośno wciąga powietrze,
kątem oka spojrzał na niego i już wiedział co się stało, spoił się jak on sam
kilka miesięcy wcześniej. Podążył za jego wzrokiem i w pierwszej chwili myślał,
że tamten wpatruje się w Belle, lecz zaraz potem zauważył małą czarnowłosą
dziewczynkę śpiącą na rekach, jak podejrzewał matki. Postawił sobie za punkt
honoru wypytać o to Narcyzę, a potem Rabastana, gdy ceremonia się skończy.
Chwilę później odezwał się Czarny Pan:
- Cisza! –
rykną, a wszelkie nawet najcichsze szepty ucichły. – Zebraliśmy się tu wszyscy,
jak co roku by powitać wśród Nas nowe znamienite osoby. Część z nich już
znacie, pozostałych poznacie. – gdy to mówił osoby z kręgu zaczęły przyglądać
się osobą wewnątrz. – Zapewniam was jednak, że wszyscy z nich są godni
nazywania się Śmierciożercami. Wszyscy jesteśmy elitą. A teraz niech
rozpocznie się ceremonia! – tak skończyła się przemowa.
Severus
zauważył, że Czarny Pan podchodzi do pierwszej osoby, podwija lewy rękaw szaty
i przykłada swoją różdżkę do przegubu i szepce jakieś zaklęcia. Po chwili
zauważył, że ta osoba osuwa się na ziemię, a na ręce widnieje Mroczny Znak.
Voldemort nie przejął się tym i szedł już do kolejnej osoby. Kolejni
czarodzieje padali na ziemię, aż przyszła kolej Severusa, nie był w stanie
rozpoznać sentencji rzucanych zaklęć, ale czuł jak powietrze wokół niego wręcz
wiruje od Czarnej Magii, a w jego ciało toczona jest jej dawka niemal
śmiertelna. Nawet nie wiedział kiedy mdleje.
Zaczął się
przebudzać, czuł, że leży na jakimś twardym posłaniu. Nie wiedział gdzie jest,
ale gdy poczuł jak mała rączka gładzi jego policzek zaczął otwierać oczy, nie
wiedział, że może to być aż tak trudne. Ledwo uchylił powieki, ale czując
nadpływające mdłości zamknął je powrotem.
- Budzi
się – usłyszał słodki głos jego anioła.
- Daj mu
się napić. – to był Lucjusz? Co on tu robi?
Chwile
później poczuł łyżkę przy wargach i bezsmakową ciecz, chyba wodę, która wlała
się do jego ust. Przełknął. Zaraz potem była kolejna i jeszcze następna. W
końcu stracił rachubę tego ile wypił, ale w zamian jego żołądek zaczął domagać
się jedzenia. Ponowił próbę otwarcia oczu, tym razem poszło łatwiej, już chwilę
później patrzył w oczy, których nie spodziewał się tu zobaczyć, zobaczył
uśmiech ten sam, który widział na ceremonii. Właściwie kiedy ona się odbyła? Co
jeśli on się właściwie nie obudził?
- Umarłem
i jestem w niebie. – wychrypiał ledwie rozpoznawalnym głosem.
Kiedy
skończył mówić usłyszał perlisty śmiech, najpiękniejszy jaki słyszał
kiedykolwiek, niestety zagłuszony przez tubalny rechot Lucjusza. Zdał sobie
wtedy sprawę z tego, że nie mógł umrzeć, w jego niebie na pewno nie byłoby
Malfoy’a śmiejącego się w ten sposób.
- Nie
umarłeś, - powiedział Lucjusz rozglądając się po pomieszczeniu. – i zdaje się,
że obudziłeś się jako pierwszy.
- Jak
długo byłem nieprzytomny?
- Jakieś
36 godzin.
Gdy
Lucjusz odpowiedział oczy niemal wyszły mu z orbit, wtedy nastąpiła kolejna
salwa śmiechu. Pewnie nie byłoby to zabawne, gdyby nie jego żołądek, który
wybrał sobie właśnie ten moment na wygrywanie marszu żałobnego.
Zauważył
jak Dia wzywa skrzata, niestety przez śmiech Lucjusz nie słyszał co do niego
mówi. Postanowił zadać kolejne nurtujące go pytanie.
- Gdzie
jestem?
- W Black
Manor, - teraz odpowiedziała dziewczynka. – w pokoju poceremonialnym. Zaraz coś
zjesz i skrzaty przeniosą cię do twoich komnat.
To
nasunęło mu jeszcze jedno pytanie.
- Co ty tu
robisz?
- Pozwól,
że ja odpowiem. – odezwał się Lucjusz. – Każdy kto ma tu kogoś przed
przystąpieniem, ma prawo do tego by ta osoba się nim zajmowała, a uwierz mi, że
Cyssia by mnie wybebeszyła, gdybym nie przyprowadził tu tej małej.
Nastąpiło
rozjaśnienie, mógł przypuszczać, że Narcyza maczała w tym palce. Lecz nie
rozumiał jeszcze jednego…
- Co to
znaczy, że mam tu kogoś?
- Ten ktoś
- Lucjusz westchnął w trakcie odpowiedzi, gdyż spodziewał się reakcji przyjaciela.
– musi posiadać Mroczny Znak.
Przybył
skrzat z kanapkami i herbatą, ale Severus nie zwrócił na to uwagi, gdyż
momentalnie słysząc słowa Malfoy’a zerwał się do pozycji siedzącej. Złapał lewą
rękę Orchidii i podwinął szatę. Na jej przegubie, tak samo jak u niego, był
Mroczny Znak.
- Ale ona
ma sześć lat! – krzyczał Severus.
- Dzieci Czarnego
Pana przechodzą przez rytuał wcześniej. – powiedział Lucjusz dając znak, że dla
niego ta rozmowa jest już zakończona.
Snape
zauważył, że Dia nic nie robi sobie z ich rozmowy, siedzi jedynie na jego pryczy
i popija herbatę machając nogami. Jednak gdy zauważyła, że rozmowa dobiegła
końca spojrzała sugestywnie, najpierw na niego, a potem na stertę kanapek.
Poddał się
wiedząc, że nie ma co Lucjusza zasypywać pytaniami, a swojej małej opiekunki
nie chciał męczyć, wziął więc pierwszą kanapkę z peklowaną wołowiną i ogórkiem
konserwowym. Kanapki znikały jedna po drugiej, zauważył, że Lucjusz mu pomaga
przebrnąć przez ten pierwszy od prawie dwóch dób posiłek. Zrozumiał wtedy, że
właściwie nie zapytał ile czasu oni tu siedzą, czy jedli, czy spali. Właściwie
nie wyglądali na zmęczonych, chociaż Lucjusz zdecydowanie był głodny. Spasował
po 8 albo 9 kanapce i zdał sobie sprawę, że Dia przyglądała się cały czas jak
on je. Mało myśląc złapał za kolejną kanapkę i spróbował wepchnąć w jej dłoń,
ale gdy potraktowała go wzrokiem wściekłej Bellatriks, jak to później określił
Lucjusz, to spasował i sam zjadł, myśląc, że przecież nie może się zmarnować.
- Najadłeś
się?
Usłyszał
pytanie Dii i skinął głową twierdząco.
- Możesz
wstać? – kolejne pytanie.
Wstał i
zrobił kilka kroków, kiedy przez myśl przeszło mu, że ostatnio mówiła do niego
na Pan oraz, że nie przeszkadza mu to, że akurat to się zmieniło. Przecież sam
ułożył już sobie następne 40 lat ich szczęśliwego wspólnego życia.
- Skoro
więc wszystko w porządku, zaprowadzę Cię do twoich komnat. – powiedziała uśmiechając
się szczerze.
Złapała go
za dłoń i pożegnawszy się z Lucjuszem wyszli na ciemny korytarz, oświetlony jedynie
nielicznymi pochodniami, skręcili w lewo gdzie na końcu korytarza były schody,
którymi weszli na górę. Na końcu schodów były drzwi po których otwarciu
zauważył, że znajduje się w tym samym holu, w którym ostatnio raz był w
sylwestrową noc. Ruszyli w stronę ogromnych schodów, znajdujących się po środku
holu, weszli po nich, potem w korytarz po lewej stronie. Minęli kilka par
drzwi, gdy zatrzymali się przed podwójnymi drzwiami zrobionymi z ciemnego dębu.
- To
tutaj. – usłyszał cichy głosik i zobaczył dłoń wskazującą na drzwi.
Poczuł jednak,
że czegoś mu brakuje. Wtem zobaczył jak dziewczynka klepie się w czoło.
-
Zapomniałabym. – powiedziała podając mu jego różdżkę.
No tak
tego właśnie mu brakowało.
- Nie
przejmuj się. – powiedział kucając naprzeciw niej. – Każdemu się zdarza.
Widząc jak
jej usta wyginają się znów w tym pięknym uśmiechu, wiedział, że dobrze dobrał
słowa.
- Jeśli będziesz
czegoś potrzebował wezwij Iskierkę. – mówiła dalej się uśmiechając. – To moja
skrzatka już wie, że ma służyć też Tobie.
- Dziękuję
Ci, - powiedział, a po chwili zreflektował się i dodał. – jestem Severus. – mówiąc
to wyciągnął dłoń w jej stronę.
-
Orchidia, ale wszyscy mówią mi Dia. – powiedziała, ściskając lekko jego większą
znacznie dłoń. – Ale wiem jak się nazywasz, - dodała chwilę później. – tata mówił,
że będziesz moim mężem.
Hmm... jedyne co mi przychodzi do głowy, to może, że jest to efekt jakiejś przepowiedni, która musi się spełnić?;x
OdpowiedzUsuńNie potrafię znaleźć innego wyjaśnienia tej sytuacji z końca rozdziału. O ile wcale mnie nie dziwiz że Voldemort sam wolałby zdecydować kogo poślubi jego córka, to mimo wszystko nie sądzę, że ot tak wybrałby snape'a. Coś ciekawego na pewno kryje się za tym wyborem.
Pozdrawiam
Vicky
szepty-serc.blogspot.com
Myślę, że za dużo w tym spekulacji, rozwiązanie twojej zagadki jest prostsze. ;)
OdpowiedzUsuń