Na wstępie wspomnę, że różnica czasu między Wielką Brytanią, a Egiptem to godzina.
W tym rozdziale też znajduje się niewielki ukłon w stronę mrocznej, ciekawa jestem czy ktoś to wyłapie. :)
Myślę, że w tym rozdziale również dostaniecie odpowiedź na kilka pytań.
Ponawiam również pytanie z rozdziału poprzedniego, mianowicie czy chcecie przeczytać jak wygląda rytuał umożliwiający spojenie?
I jeszcze jedno już mniej ważne pytanie, chcecie playlistę, której słucham pisząc?
W końcu
zaczęła się upragniona sobota. Severus zjadł wczesne śniadanie, i zabierając
wcześniej swój strój ze smoczej skóry, który był wymagany przez jego Mistrza,
aportował się do Egiptu wprost do labolatorium Zimosiego, które znajdowało się
w magicznej części Aleksandrii.
- Cieszę
się, że nie jesteś spóźnialski. – powiedział Zimos zamiast przywitania, patrząc
jednocześnie na zegar, który pokazywał idealnie godzinę 7.
- Nie
śmiałbym się spóźnić, to zaszczyt uczyć się od tak Wielkiego Mistrza. –
odpowiedział Snape skacząc niemal z radości, że już na wstępie został w jakiś
sposób pochwalony.
- Skoro to
taki zaszczyt to pewnie zastanawiasz się czemu akurat ty tu stoisz.
Te słowa
Mistrza zbiły Severusa z tropu, stał gapiąc się na niego oczami wielkości
galeonu, ale Zimos mimo to kontynuował:
- Mam
nadzieję, że dobrze wybrałem swojego ostatniego ucznia. Tak, dobrze słyszałeś
ostatniego. Żyje na tym świecie już tyle lat, że jestem zwyczajnie znudzony.
Wszyscy moi znajomi i rodzina dawno już nie żyją. Dlatego chcę przekazać komuś
moją wiedzę i spokojnie odejść do nich gdziekolwiek są. Jeśli okażesz się
faktycznie tak dobry, jak pokazywały twoje wyniki, to poznasz większość mojej
wiedzy.
- Ponieważ
nie popełnię drugi raz tego błędu i nie przekażę nikomu przepisu na wykonanie
Kamienia Filoficznego. – odpowiedział Mistrz, który nawet jeśli zdenerwowało go
to pytanie nie pokazał tego po sobie.
- Ale to
Flamel… - nie zdążył dokończyć.
- Flamel
to oszust! – tym razem Mistrz był wściekły. – A teraz udowodnij mi, że jesteś
wart tych nauk. – dodał spokojniej wręczając Severusowi listę z eliksirami do
uwarzenia.
Snape
odczytał listę eliksirów, dodając w myślach uwagi o stopniu trudności:
Armotencja
– łatwizna
Eliksir
Rozpaczy – nigdy o tym nie słyszałem
Felix
Felicis – wymaga skupienia
Veritaserum
– problematyczny
Eliksir
Wiggenowy – z palcem w… nosie
Wywar
Żywej Śmierci – pff…
Eliksir
Rodwana – to jest jakiś żart!
- Coś nie
tak? – zapytał Mistrz, widząc nieciekawą minę ucznia.
- Nie –
powiedział nieco za szybko. –Znaczy większość będzie bezproblemowa, znam ich
receptury na pamięć, ale o Eliksirze Rozpaczy nigdy nie słyszałem, a Eliksir
Rodwana zakrawa o czarną magię.
- Na
Eliksir Rozpaczy przepis znajdziesz tutaj, – Zimos położył przed nim niezwykle
grubą księgę. – a z tego co czuję czrnomagiczny eliksir nie powinien sprawić
problemu twojemu sumieniu. Jeżeli będziesz potrzebował receptury znajdziesz ją
w tym zwoju.
Severus
spioł się po słowach Mistrza, ale skinął głową. Nie wiedział jednak jak ma się
zabrać do pracy, gdyż nie przygotował sobie żadnych ingrediencji.
-
Zapomniałbym, wszystkie składniki znajdziesz na półkach w składziku za tobą, są
tam też odpowiednie kociołki. A czas na uwarzenie tych mikstur masz do
niedzieli punkt godzina 23, chce zobaczyć siedem zakorkowanych fiolek.
Tak więc,
Snape wziął się do pracy, początkowo nie czuł zmęczenia, ale z każdą kolejną
miksturą było coraz ciężej, kiedy w końcu grubo po północy dnia pierwszego padł
na swoje posłanie, znajdujące się w domu Mistrza Zimosiego, miał za sobą
zrobienie czterech zdawało się prostszych mikstur, może byłoby to proste, gdyby
nie rozpraszał się za każdym razem kiedy Mistrz przechodził obok niego, a każde
rozproszenie równało się czystemu kociołkowi i ponownym rozpoczęciem pracy od
zera, nawet do głupiej Armotencji miał trzy podejścia. Lecz nie miał siły na
rozmyślanie o tym, wiedział, że jutro czeka go jeszcze cięższa praca, przecież
miał do uwarzenia dwa eliksiry, z którymi nie miał wcześniej styczności. Zasnął
niemal od razu.
Śnił
piękny sen o swojej przyszłości, gdy poczuł coś mokrego i lodowatego. Od razu
otworzył oczy i usiadł rozglądając się wokół, zobaczył swojego Mistrza z pustym
wiadrem w ręce.
- Miałeś
wstać o 5, jest 5.30. Przegapiłeś śniadanie. – powiedział i odszedł.
Severus
wstał niechętnie i zaczął się ubierać, niepocieszony tym, że przyjdzie mu
pracować z pustym żołądkiem. Zszedł do piwnicy, gdzie znajdowała się pracownia
i już chciał się brać do pracy, gdy przed nim pojawiła się kawa i kanapka,
obrócił się szukając winowajcy swojego niespodziewanego śniadania i zobaczył w
wejściu Zimosiego opierającego się o futrynę drzwi, który udawał, że na niego
nie patrzy. Podziękował skinięciem głowy i zajął się jedzeniem, cieszył się też
na widok kawy, nie przepadał za tym napojem, ale dziś wydawał mu się niezbędny.
Trzeba
również dodać, że Zimos wyglądał raczej na rówieśnika Severusa niż na ponad
1500 letniego Alchemika. Wyglądał jak typowy Egipcjanin z czarnymi włosami,
ciemno brązowymi oczami i śniadą karnacją. Był jednak dość niski, ale to
zapewne dlatego, że ludzie w latach gdy się urodził również byli dość niscy,
weźmy na przykład znanego czarnoksiężnika Juliusza Cezara, miał on nieco ponad
170 centymetrów wzrostu, co jak na lata w których żył i tak było dość dużo.
- Nie
dziękuj, nie zamierzam Cię głodzić, - powiedział Zimos. – ale wiedz, że to
twoje ostatnie spóźnienie. Nie będę tolerował żadnej niesubordynacji.
Kanapka na
chwilę stanęła Severusowi w gardle, ale chwilę potem zreflektował się myśląc,
że Mistrz ma rację.
-
Przepraszam Mistrzu, to się nie powtórzy.
Zimos nie
zaszczycił go odpowiedzią, skinął jedynie głową i wyszedł, zostawiając go
samego. Wrócił, gdy Severus był w połowie ważenia pierwszego z dzisiejszych
eliksirów i uważnie mu się przyglądał. O wiele uważniej niż dzień wcześniej.
Skończył
kilka minut przed wyznaczonym czasem, nie było lekko, ale był z siebie dumny, nawet
jeśli w rezultacie nie dostanie tej praktyki. Był jednak tak padnięty, że
zasypiał na stojąco. Mistrz jednak przyglądał się każdej fiolce, każdą wąchał i
kiwał głową z aprobatą.
- Widzimy
się za tydzień w sobotę o 7 rano i ani minuty później. – mówiąc to wręczył mu
jakiś przedmiot. – To świstoklik, ustawiony jest na trasę moje laboratorium,
twój dom i odwrotnie.
-
Dziękuje.
- Nie
dziękuj, nie chcę żebyś się rozszczepił. A teraz wracaj i wypocznij.
Pożegnał
się z Mistrzem, aktywował świstoklik i chwilę później był już przed rezydencją
Prince’ów. Powlókł się do sypialni i nie zahaczając nawet o prysznic poszedł
spać.
Spał ponad
dzień, a gdy się obudził dowiedział się, że Lucjusz go szukał. Postanowił więc
zaprosić więc młode małżeństwo na obiad, gdyż jak wiedział wcześniej babka
miała jakieś interesy i nie będzie jej przez cały dzień. Wysłał więc sowę z
wiadomością, że zaprasza na 2 popołudniu.
Chwilę
przed wybiciem 2-giej przed dworem pojawił się Lucjusz wraz z małżonką i
niespodziewanym gościem. Severus osobiście wyszedł powitać przyjaciół.
- Witam
Lucjuszu, - powiedział ściskając wyciągniętą dłoń Malfoy’a. – oraz Ciebie
Narcyzo – rzekł przed ucałowaniem dłoni. – moją niespodziankę również. – dodał
łapiąc Dię w ramiona i przytulając.
Nie
ukrywał nawet, że stęsknił się za tą małą istotką. Spędzili w czwórkę cudowne
popołudnie jedząc obiad, rozmawiając na trywialne tematy i spacerując po
obszernych ogrodach przyległych do posiadłości, było cudownie, aż do momentu,
gdy Lucjusz nie poprosił Snape’e o rozmowę na osobności.
- Czarny
Pan ma do Ciebie prośbę Severusie. – powiedział.
Servowi
coś nie pasował, gdyż wiedział, że Voldemort nie prosi, on wymaga lub jak kto
woli rozkazuje.
- Jaką? –
postanowił jednak grać w grę przyjaciela.
- Chce byś
zdobył dla niego Kamień Filozoficzny. – odpowiedział bez owijania w bawełnę, co
było dość niespotykane u Malfoy’ów.
- Tego nie
da się zrobić. – odparł zgodnie z prawdą.
- Czarny
Pan będzie niepocieszony, gdy mu o tym powiem.
- Sam mu
to powiem, przy najbliższej okazji. – powiedział, nie wiedząc jak wiele może go
to kosztować.
Po tej
krótkiej wymianie zdań wrócili do pań, które zatrzymały się przy sadzawce, w
której pływały tęczowe rybki. Pożegnali się wkrótce potem.
Kilka dni
później odbywało się comiesięczne zebranie Wewnętrznego Kręgu, na które mino
braku przynależności został „zaproszony” również Severus. Przybył na wezwanie,
jak się okazało zebranie odbywało się w Black Manor, gdzie po śmierci państwa
Black zamieszkał Voldemort. Pojawił się od razu w sali balowej, gdzie Czarny
Pan już zasiadał na swym marmurowym tronie, a wokół jego stóp wiła się Nagini.
Snape pośpiesznie skłonił się nisko, nie zauważając, że to samo czynią inni
śmierciożercy, którzy najwyraźniej przybyli w tym samym momencie co on.
Wewnętrzny Krąg zaczął zajmować swoje miejsca, jedyne co odróżniało ich od
zwykłych sług ich Pana to maski na twarzach. Gdy wszyscy stanęli już gdzie
powinni, Voldemort rozpoczął swoją nieodzowną przemowę o władzy, o tym jak to
mugole są niegodni nazywać się czarodziejami i jak to trzeba ich tępić. Potem
wysłuchał raportów z misji, Severus nadal klęcząc przysłuchiwał się
wszystkiemu, gdy Czarny Pan przemówił ponownie:
- Teraz
Severusie chciałbym byś odpowiedział na moją prośbę, którą przedstawił ci twój
brat Lucjusz.
- Panie
nie mogę Ci tego ofiarować. – powiedział, a w jego głosie słychać było cień
lęku.
- Jak
śmiesz mi się sprzeciwiać Severusie! – krzyczał Czarny Pan – Czy nie obiecałem
ci mojej pierworodnej na żonę? Czy nie traktowałem cię dobrze? Nie ofiarowałem
opieki? – mówił już spokojnie. – A ty sprzeciwiasz mi się. Nie chcesz ofiarować
mi klucza do naszego wspólnego sukcesu?
- Panie
dziekuje Ci za wszystko, ale nie mogę przynieść Ci Kamienia Filozoficznego. –
mówił naprawdę zlękniony. – Zapewniam Cię jednak Panie, że jedynym tego powodem
jest występek Flamela, który ukradł przepis na tenże Kamień, przez co przepis
teraz jest niemożliwy do zdobycia od jego twórcy. – próbował tłumaczyć się
Severus.
-
Zawiodłeś mnie, bardzo mnie zawiodłeś. Nie ominie cię za to kara. – słowa te
wywołały pomruk zadowolenia wśród większości członków Wewnętrznego Kręgu.
Zaraz
potem Snape usłyszał – Crucio! – nadal klęcząc czuł jak każda komórka jego
ciała płonie, nie krzyczał jednak, nie wił się. Jedynie spod jego zaciśniętych
powiek spadło kilka łez na dębową podłogę Sali. Ból nagle, tak jak się zaczął,
tak minął, a Severus poczuł na swoim nadal obolałym ciele więzy, które zaczęły
go pętać.
- Widzę,
że twój ból nie jest dla ciebie wystarczającą karą. – powiedział Czarny Pan z
udawanym smutkiem w głosie. – Może więc ból kokoś innego, kogoś ci bliskiego
będzie bardziej odpowiedni. – zrobił pauzę udając, że się zastanawia, a po
chwili dodał. – Bello sprowadź do nas Orchidię.
- Nie, nie
możesz! – krzyczał Snape, gdy Bellatriks wychodziła z pokoju. – To Twoja córka!
Nie krzywdź jej błagam! Zrobię wszystko!
- Zamilcz!
– wykrzyczał Voldemort, a potem machnięciem różdżki zakleił Severusowi usta.
Nastała
cisza, w powietrzu czuć było oczekiwanie. Upłynęło kilka minut, które dla
Severusa były prawdziwą męką, nim pojawiła się Bellatriks, w której większej
dłoni spoczywała mniejsza, należąca do dziewczynki ubranej w białą, długą
koszulę nocną, w drugiej rączce ściskała łapkę pluszowego misia. Jej
rozczochrane włosy i nieustanne ziewanie mówiły, że przed chwilą jeszcze spała.
Dia spojrzała zdziwiona na spętanego Snape’a, ustawiono ją naprzeciw niego, tak
by miał dobry widok na to co się dzieje, by chwilę później w jej plecki uderzył
krwiście czerwony promień zaklęcia niosącego jedynie ból. Najpierw z jej dłoni
wypadł pluszak, by moment później mogła paść na kolana wijąc się i krzycząc.
Severus szarpał się z więzami, które z każdym jego ruchem zaciskały się wokół
niego coraz ciaśniej, chciał podbiec do niej i osłonić, albo uciec od tego
wszystkiego jak najdalej, sam nie wiedział. Magiczne więzy, którymi był
skrępowany zacisnęły się już tak mocno, że zabierały mu dopływ tlenu, zemdlał
więc, co przerwało tortury. Nie było przecież sensu torturować dziewczynki
skoro on tego nie widział. Chwilę później jego więzy też puściły. Chwilę
później leżał już w swoich komnatach w Black Manor, gdzie ocknął się by chwilę
później zasnąć.
***
W tym
samym czasie Lucjusz niósł ledwie przytomną Dię do jej komnat. Nie chciał
myśleć o tym co wydarzyło się na dzisiejszym spotkaniu, zostawił więc dziecko w
łóżku i udał się do małżonki, by wrócić z nią do ich dworu.
***
Obudził
się rano niezwykle obolały, a jego ciało zdobiły liczne pamiątki w postaci
fioletowo żółtych już sińców, które raczej odejmowały niż dodawały jego ciału
walorów estetycznych. Mając przed oczyma wczorajsze wydarzenia postanowił
poszukać Dii, by sprawdzić jak się czuje, a potem czym prędzej uda się do
własnego domu, jak zaczął nazywać Prince Manor. Wyszedł najciszej jak umiał z
sypialni i udał się na poszukiwania pokoi swojego aniołka, wiedział, że są dość
blisko, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że aż tak blisko, dzieliły ich
jedynie trzy pary drzwi. Wszedł po cichu widząc, że dziewczynka jeszcze śpi i
usiał na brzegu jej łóżka, uważając by jej nie obudzić. Pogłaskał delikatnie
jej policzek, na którym zauważalne były ślady łez.
- Obiecuję
Ci, że gdy tylko nadarzy się okazja zabiorę Cię stąd. – szeptał. – Zrobię też
wszystko, by nikt Cię więcej nie skrzywdził.
Nawet nie
wiedział, że przynajmniej część z tego co powiedział pokrywała się z planami
Voldemorta. Nie chciał on co prawda wypuścić córki poza granice Black Manor,
ani by nikt jej nie skrzywdził. Była ona dla niego narzędziem, które sprawić
miało, że Severus bez względu na wszystko inne będzie mu posłuszny, takie same
plany miał wobec drugiej córki i Rabastana.
Patrzył
jak jego miłość śpi, siedział tak chwilę w międzyczasie obmyślając kolejne
plany, które nie mogły się powieść. W końcu wstał i wyszedł, najpierw z jej
komnat, potem z samego dworu i aprortował się do dworu babki.
Następne
miesiące mijały mu na weekendowych praktykach i spełnianiu każdej zachcianki
Czarnego Pana. Orchidii nie udało mu się zobaczyć, jedynie raz na jakiś czas
dostawał, zapewne wysłany w tajemnicy, list od Narcyzy, w którym informowała go
ona jak się owa mała dama ma. Dni praktycznie zlewały mu się w jeden. Starał
się jak mógł zadowolić swojego Pana, w międzyczasie obmyślając kolejne coraz
bardziej absurdalne plany uwolnienia Dii. Nie udało mu się spędzić sylwestra
tak jak chciał, na corocznym balu sylwestrowym w Black Manor, gdzie liczył, że
zobaczy w końcu Dię, gdyż była to niedziela i nawet w taki dzień jego Mistrz
nie dał mu wolnego.
Wstał 9
stycznia z samego rana, były to jego urodziny, nie spodziewał się jednak, że
ktokolwiek będzie o tym pamiętał. Ubrał się i poprosił skrzata o podanie
śniadania w jego salonie, nie miał ochoty na niczyje towarzystwo, może z
wyjątkiem jednej osoby, ale na jej towarzystwo nie mógł liczyć. Kiedy jadł
śniadanie zastanawiał się ile czasu nie widział już Dii, jego i tak „mocno
uszkodzone” serce, pękało coraz bardziej. Cały ranek zastanawiał się ile
urosła, czy coś się w niej zmieniło. Myślał też o tym jak przekaże jej prezent
na urodziny, które miała już za niecały miesiąc. Chodziłby tak z konta w kont myśląc
pewnie przez cały dzień, gdyby nie skrzat który pojawił się chwilę przed
południem.
- Paniczu,
Stokrotka przyszła poinformować Panicza, że Pani Malfoy przybyła. – Severusa
zaskoczyły słowa skrzatki, nie pokazał jednak tego.
-
Przyprowadź ją tutaj. – powiedział licząc cicho, że życie uśmiechnęło się do
niego.
Chwilę
później przez drzwi weszła Narcyza.
- Cyssiu.
– przywitał się Severus, próbując zamaskować rozczarowanie.
-
Severusie, - odpowiedziała na przywitanie kontynuując od razu. – mam dla ciebie
prezent. – powiedziała podając medalion zdziwionemu Severusowi. – Nie jest on
co prawda odemnie, jestem tylko posłańcem. Dia kupiła to dla Ciebie, a ja
pomogłam jej rzucić na to kilka zaklęć.
- Jakich
zaklęć? – spytał podejrzliwie przyglądając się żonie przyjaciela.
- Nic
szkodliwego, - powiedziała uspokajając go. – działa jednak w pewnym sensie jak
brama, ona ma jego kopie i gdy go dotknie Ty poczujesz ciepło.- dodała po
chwili. - Działa w dwie strony.
- Przekaż
jej podziękowania. – powiedział Severus uśmiechając się do przedmioty w dłoni.
-
Oczywiście przekażę, jednak mam dla Ciebie jeszcze zaproszenie na urodziny
Ochidii. – powiedziała wyciągając pergamin i podając mu go.
Teraz
Snape już niemal fruwał z nadmiaru szczęścia, wiedział też, że będzie mu dane
tam być, bo będzie to wtorek. Dziękował Narcyzie odprowadzając ją do punktu
apotracyjnego. Ten dzień by dla niego najszczęśliwszym od miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz