poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 5


Na wstępie wspomnę, że różnica czasu między Wielką Brytanią, a Egiptem to godzina.
W tym rozdziale też znajduje się niewielki ukłon w stronę mrocznej, ciekawa jestem czy ktoś to wyłapie. :)
Myślę, że w tym rozdziale również dostaniecie odpowiedź na kilka pytań.
Ponawiam również pytanie z rozdziału poprzedniego, mianowicie czy chcecie przeczytać jak wygląda rytuał umożliwiający spojenie?
I jeszcze jedno już mniej ważne pytanie, chcecie playlistę, której słucham pisząc?




W końcu zaczęła się upragniona sobota. Severus zjadł wczesne śniadanie, i zabierając wcześniej swój strój ze smoczej skóry, który był wymagany przez jego Mistrza, aportował się do Egiptu wprost do labolatorium Zimosiego, które znajdowało się w magicznej części Aleksandrii.
- Cieszę się, że nie jesteś spóźnialski. – powiedział Zimos zamiast przywitania, patrząc jednocześnie na zegar, który pokazywał idealnie godzinę 7.
- Nie śmiałbym się spóźnić, to zaszczyt uczyć się od tak Wielkiego Mistrza. – odpowiedział Snape skacząc niemal z radości, że już na wstępie został w jakiś sposób pochwalony.
- Skoro to taki zaszczyt to pewnie zastanawiasz się czemu akurat ty tu stoisz.
Te słowa Mistrza zbiły Severusa z tropu, stał gapiąc się na niego oczami wielkości galeonu, ale Zimos mimo to kontynuował:
- Mam nadzieję, że dobrze wybrałem swojego ostatniego ucznia. Tak, dobrze słyszałeś ostatniego. Żyje na tym świecie już tyle lat, że jestem zwyczajnie znudzony. Wszyscy moi znajomi i rodzina dawno już nie żyją. Dlatego chcę przekazać komuś moją wiedzę i spokojnie odejść do nich gdziekolwiek są. Jeśli okażesz się faktycznie tak dobry, jak pokazywały twoje wyniki, to poznasz większość mojej wiedzy.

- Dlaczego nie całą? – wypalił Serv zanim zdążył pomyśleć.
- Ponieważ nie popełnię drugi raz tego błędu i nie przekażę nikomu przepisu na wykonanie Kamienia Filoficznego. – odpowiedział Mistrz, który nawet jeśli zdenerwowało go to pytanie nie pokazał tego po sobie.
- Ale to Flamel… - nie zdążył dokończyć.
- Flamel to oszust! – tym razem Mistrz był wściekły. – A teraz udowodnij mi, że jesteś wart tych nauk. – dodał spokojniej wręczając Severusowi listę z eliksirami do uwarzenia.
Snape odczytał listę eliksirów, dodając w myślach uwagi o stopniu trudności:
Armotencja – łatwizna
Eliksir Rozpaczy – nigdy o tym nie słyszałem
Felix Felicis – wymaga skupienia
Veritaserum – problematyczny
Eliksir Wiggenowy – z palcem w… nosie
Wywar Żywej Śmierci – pff…
Eliksir Rodwana – to jest jakiś żart!
- Coś nie tak? – zapytał Mistrz, widząc nieciekawą minę ucznia.
- Nie – powiedział nieco za szybko. –Znaczy większość będzie bezproblemowa, znam ich receptury na pamięć, ale o Eliksirze Rozpaczy nigdy nie słyszałem, a Eliksir Rodwana zakrawa o czarną magię.
- Na Eliksir Rozpaczy przepis znajdziesz tutaj, – Zimos położył przed nim niezwykle grubą księgę. – a z tego co czuję czrnomagiczny eliksir nie powinien sprawić problemu twojemu sumieniu. Jeżeli będziesz potrzebował receptury znajdziesz ją w tym zwoju.
Severus spioł się po słowach Mistrza, ale skinął głową. Nie wiedział jednak jak ma się zabrać do pracy, gdyż nie przygotował sobie żadnych ingrediencji.
- Zapomniałbym, wszystkie składniki znajdziesz na półkach w składziku za tobą, są tam też odpowiednie kociołki. A czas na uwarzenie tych mikstur masz do niedzieli punkt godzina 23, chce zobaczyć siedem zakorkowanych fiolek.
Tak więc, Snape wziął się do pracy, początkowo nie czuł zmęczenia, ale z każdą kolejną miksturą było coraz ciężej, kiedy w końcu grubo po północy dnia pierwszego padł na swoje posłanie, znajdujące się w domu Mistrza Zimosiego, miał za sobą zrobienie czterech zdawało się prostszych mikstur, może byłoby to proste, gdyby nie rozpraszał się za każdym razem kiedy Mistrz przechodził obok niego, a każde rozproszenie równało się czystemu kociołkowi i ponownym rozpoczęciem pracy od zera, nawet do głupiej Armotencji miał trzy podejścia. Lecz nie miał siły na rozmyślanie o tym, wiedział, że jutro czeka go jeszcze cięższa praca, przecież miał do uwarzenia dwa eliksiry, z którymi nie miał wcześniej styczności. Zasnął niemal od razu.
Śnił piękny sen o swojej przyszłości, gdy poczuł coś mokrego i lodowatego. Od razu otworzył oczy i usiadł rozglądając się wokół, zobaczył swojego Mistrza z pustym wiadrem w ręce.
- Miałeś wstać o 5, jest 5.30. Przegapiłeś śniadanie. – powiedział i odszedł.
Severus wstał niechętnie i zaczął się ubierać, niepocieszony tym, że przyjdzie mu pracować z pustym żołądkiem. Zszedł do piwnicy, gdzie znajdowała się pracownia i już chciał się brać do pracy, gdy przed nim pojawiła się kawa i kanapka, obrócił się szukając winowajcy swojego niespodziewanego śniadania i zobaczył w wejściu Zimosiego opierającego się o futrynę drzwi, który udawał, że na niego nie patrzy. Podziękował skinięciem głowy i zajął się jedzeniem, cieszył się też na widok kawy, nie przepadał za tym napojem, ale dziś wydawał mu się niezbędny.
Trzeba również dodać, że Zimos wyglądał raczej na rówieśnika Severusa niż na ponad 1500 letniego Alchemika. Wyglądał jak typowy Egipcjanin z czarnymi włosami, ciemno brązowymi oczami i śniadą karnacją. Był jednak dość niski, ale to zapewne dlatego, że ludzie w latach gdy się urodził również byli dość niscy, weźmy na przykład znanego czarnoksiężnika Juliusza Cezara, miał on nieco ponad 170 centymetrów wzrostu, co jak na lata w których żył i tak było dość dużo.
- Nie dziękuj, nie zamierzam Cię głodzić, - powiedział Zimos. – ale wiedz, że to twoje ostatnie spóźnienie. Nie będę tolerował żadnej niesubordynacji.
Kanapka na chwilę stanęła Severusowi w gardle, ale chwilę potem zreflektował się myśląc, że Mistrz ma rację.
- Przepraszam Mistrzu, to się nie powtórzy.
Zimos nie zaszczycił go odpowiedzią, skinął jedynie głową i wyszedł, zostawiając go samego. Wrócił, gdy Severus był w połowie ważenia pierwszego z dzisiejszych eliksirów i uważnie mu się przyglądał. O wiele uważniej niż dzień wcześniej.
Skończył kilka minut przed wyznaczonym czasem, nie było lekko, ale był z siebie dumny, nawet jeśli w rezultacie nie dostanie tej praktyki. Był jednak tak padnięty, że zasypiał na stojąco. Mistrz jednak przyglądał się każdej fiolce, każdą wąchał i kiwał głową z aprobatą.
- Widzimy się za tydzień w sobotę o 7 rano i ani minuty później. – mówiąc to wręczył mu jakiś przedmiot. – To świstoklik, ustawiony jest na trasę moje laboratorium, twój dom i odwrotnie.
- Dziękuje.
- Nie dziękuj, nie chcę żebyś się rozszczepił. A teraz wracaj i wypocznij.
Pożegnał się z Mistrzem, aktywował świstoklik i chwilę później był już przed rezydencją Prince’ów. Powlókł się do sypialni i nie zahaczając nawet o prysznic poszedł spać.
Spał ponad dzień, a gdy się obudził dowiedział się, że Lucjusz go szukał. Postanowił więc zaprosić więc młode małżeństwo na obiad, gdyż jak wiedział wcześniej babka miała jakieś interesy i nie będzie jej przez cały dzień. Wysłał więc sowę z wiadomością, że zaprasza na 2 popołudniu.
Chwilę przed wybiciem 2-giej przed dworem pojawił się Lucjusz wraz z małżonką i niespodziewanym gościem. Severus osobiście wyszedł powitać przyjaciół.
- Witam Lucjuszu, - powiedział ściskając wyciągniętą dłoń Malfoy’a. – oraz Ciebie Narcyzo – rzekł przed ucałowaniem dłoni. – moją niespodziankę również. – dodał łapiąc Dię w ramiona i przytulając.
Nie ukrywał nawet, że stęsknił się za tą małą istotką. Spędzili w czwórkę cudowne popołudnie jedząc obiad, rozmawiając na trywialne tematy i spacerując po obszernych ogrodach przyległych do posiadłości, było cudownie, aż do momentu, gdy Lucjusz nie poprosił Snape’e o rozmowę na osobności.
- Czarny Pan ma do Ciebie prośbę Severusie. – powiedział.
Servowi coś nie pasował, gdyż wiedział, że Voldemort nie prosi, on wymaga lub jak kto woli rozkazuje.
- Jaką? – postanowił jednak grać w grę przyjaciela.
- Chce byś zdobył dla niego Kamień Filozoficzny. – odpowiedział bez owijania w bawełnę, co było dość niespotykane u Malfoy’ów.
- Tego nie da się zrobić. – odparł zgodnie z prawdą.
- Czarny Pan będzie niepocieszony, gdy mu o tym powiem.
- Sam mu to powiem, przy najbliższej okazji. – powiedział, nie wiedząc jak wiele może go to kosztować.
Po tej krótkiej wymianie zdań wrócili do pań, które zatrzymały się przy sadzawce, w której pływały tęczowe rybki. Pożegnali się wkrótce potem.
Kilka dni później odbywało się comiesięczne zebranie Wewnętrznego Kręgu, na które mino braku przynależności został „zaproszony” również Severus. Przybył na wezwanie, jak się okazało zebranie odbywało się w Black Manor, gdzie po śmierci państwa Black zamieszkał Voldemort. Pojawił się od razu w sali balowej, gdzie Czarny Pan już zasiadał na swym marmurowym tronie, a wokół jego stóp wiła się Nagini. Snape pośpiesznie skłonił się nisko, nie zauważając, że to samo czynią inni śmierciożercy, którzy najwyraźniej przybyli w tym samym momencie co on. Wewnętrzny Krąg zaczął zajmować swoje miejsca, jedyne co odróżniało ich od zwykłych sług ich Pana to maski na twarzach. Gdy wszyscy stanęli już gdzie powinni, Voldemort rozpoczął swoją nieodzowną przemowę o władzy, o tym jak to mugole są niegodni nazywać się czarodziejami i jak to trzeba ich tępić. Potem wysłuchał raportów z misji, Severus nadal klęcząc przysłuchiwał się wszystkiemu, gdy Czarny Pan przemówił ponownie:
- Teraz Severusie chciałbym byś odpowiedział na moją prośbę, którą przedstawił ci twój brat Lucjusz.
- Panie nie mogę Ci tego ofiarować. – powiedział, a w jego głosie słychać było cień lęku.
- Jak śmiesz mi się sprzeciwiać Severusie! – krzyczał Czarny Pan – Czy nie obiecałem ci mojej pierworodnej na żonę? Czy nie traktowałem cię dobrze? Nie ofiarowałem opieki? – mówił już spokojnie. – A ty sprzeciwiasz mi się. Nie chcesz ofiarować mi klucza do naszego wspólnego sukcesu?
- Panie dziekuje Ci za wszystko, ale nie mogę przynieść Ci Kamienia Filozoficznego. – mówił naprawdę zlękniony. – Zapewniam Cię jednak Panie, że jedynym tego powodem jest występek Flamela, który ukradł przepis na tenże Kamień, przez co przepis teraz jest niemożliwy do zdobycia od jego twórcy. – próbował tłumaczyć się Severus.
- Zawiodłeś mnie, bardzo mnie zawiodłeś. Nie ominie cię za to kara. – słowa te wywołały pomruk zadowolenia wśród większości członków Wewnętrznego Kręgu.
Zaraz potem Snape usłyszał – Crucio! – nadal klęcząc czuł jak każda komórka jego ciała płonie, nie krzyczał jednak, nie wił się. Jedynie spod jego zaciśniętych powiek spadło kilka łez na dębową podłogę Sali. Ból nagle, tak jak się zaczął, tak minął, a Severus poczuł na swoim nadal obolałym ciele więzy, które zaczęły go pętać.
- Widzę, że twój ból nie jest dla ciebie wystarczającą karą. – powiedział Czarny Pan z udawanym smutkiem w głosie. – Może więc ból kokoś innego, kogoś ci bliskiego będzie bardziej odpowiedni. – zrobił pauzę udając, że się zastanawia, a po chwili dodał. – Bello sprowadź do nas Orchidię.
- Nie, nie możesz! – krzyczał Snape, gdy Bellatriks wychodziła z pokoju. – To Twoja córka! Nie krzywdź jej błagam! Zrobię wszystko!
- Zamilcz! – wykrzyczał Voldemort, a potem machnięciem różdżki zakleił Severusowi usta.
Nastała cisza, w powietrzu czuć było oczekiwanie. Upłynęło kilka minut, które dla Severusa były prawdziwą męką, nim pojawiła się Bellatriks, w której większej dłoni spoczywała mniejsza, należąca do dziewczynki ubranej w białą, długą koszulę nocną, w drugiej rączce ściskała łapkę pluszowego misia. Jej rozczochrane włosy i nieustanne ziewanie mówiły, że przed chwilą jeszcze spała. Dia spojrzała zdziwiona na spętanego Snape’a, ustawiono ją naprzeciw niego, tak by miał dobry widok na to co się dzieje, by chwilę później w jej plecki uderzył krwiście czerwony promień zaklęcia niosącego jedynie ból. Najpierw z jej dłoni wypadł pluszak, by moment później mogła paść na kolana wijąc się i krzycząc. Severus szarpał się z więzami, które z każdym jego ruchem zaciskały się wokół niego coraz ciaśniej, chciał podbiec do niej i osłonić, albo uciec od tego wszystkiego jak najdalej, sam nie wiedział. Magiczne więzy, którymi był skrępowany zacisnęły się już tak mocno, że zabierały mu dopływ tlenu, zemdlał więc, co przerwało tortury. Nie było przecież sensu torturować dziewczynki skoro on tego nie widział. Chwilę później jego więzy też puściły. Chwilę później leżał już w swoich komnatach w Black Manor, gdzie ocknął się by chwilę później zasnąć.
***
W tym samym czasie Lucjusz niósł ledwie przytomną Dię do jej komnat. Nie chciał myśleć o tym co wydarzyło się na dzisiejszym spotkaniu, zostawił więc dziecko w łóżku i udał się do małżonki, by wrócić z nią do ich dworu.
***
Obudził się rano niezwykle obolały, a jego ciało zdobiły liczne pamiątki w postaci fioletowo żółtych już sińców, które raczej odejmowały niż dodawały jego ciału walorów estetycznych. Mając przed oczyma wczorajsze wydarzenia postanowił poszukać Dii, by sprawdzić jak się czuje, a potem czym prędzej uda się do własnego domu, jak zaczął nazywać Prince Manor. Wyszedł najciszej jak umiał z sypialni i udał się na poszukiwania pokoi swojego aniołka, wiedział, że są dość blisko, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że aż tak blisko, dzieliły ich jedynie trzy pary drzwi. Wszedł po cichu widząc, że dziewczynka jeszcze śpi i usiał na brzegu jej łóżka, uważając by jej nie obudzić. Pogłaskał delikatnie jej policzek, na którym zauważalne były ślady łez.
- Obiecuję Ci, że gdy tylko nadarzy się okazja zabiorę Cię stąd. – szeptał. – Zrobię też wszystko, by nikt Cię więcej nie skrzywdził.
Nawet nie wiedział, że przynajmniej część z tego co powiedział pokrywała się z planami Voldemorta. Nie chciał on co prawda wypuścić córki poza granice Black Manor, ani by nikt jej nie skrzywdził. Była ona dla niego narzędziem, które sprawić miało, że Severus bez względu na wszystko inne będzie mu posłuszny, takie same plany miał wobec drugiej córki i Rabastana.
Patrzył jak jego miłość śpi, siedział tak chwilę w międzyczasie obmyślając kolejne plany, które nie mogły się powieść. W końcu wstał i wyszedł, najpierw z jej komnat, potem z samego dworu i aprortował się do dworu babki.
Następne miesiące mijały mu na weekendowych praktykach i spełnianiu każdej zachcianki Czarnego Pana. Orchidii nie udało mu się zobaczyć, jedynie raz na jakiś czas dostawał, zapewne wysłany w tajemnicy, list od Narcyzy, w którym informowała go ona jak się owa mała dama ma. Dni praktycznie zlewały mu się w jeden. Starał się jak mógł zadowolić swojego Pana, w międzyczasie obmyślając kolejne coraz bardziej absurdalne plany uwolnienia Dii. Nie udało mu się spędzić sylwestra tak jak chciał, na corocznym balu sylwestrowym w Black Manor, gdzie liczył, że zobaczy w końcu Dię, gdyż była to niedziela i nawet w taki dzień jego Mistrz nie dał mu wolnego.
Wstał 9 stycznia z samego rana, były to jego urodziny, nie spodziewał się jednak, że ktokolwiek będzie o tym pamiętał. Ubrał się i poprosił skrzata o podanie śniadania w jego salonie, nie miał ochoty na niczyje towarzystwo, może z wyjątkiem jednej osoby, ale na jej towarzystwo nie mógł liczyć. Kiedy jadł śniadanie zastanawiał się ile czasu nie widział już Dii, jego i tak „mocno uszkodzone” serce, pękało coraz bardziej. Cały ranek zastanawiał się ile urosła, czy coś się w niej zmieniło. Myślał też o tym jak przekaże jej prezent na urodziny, które miała już za niecały miesiąc. Chodziłby tak z konta w kont myśląc pewnie przez cały dzień, gdyby nie skrzat który pojawił się chwilę przed południem.
- Paniczu, Stokrotka przyszła poinformować Panicza, że Pani Malfoy przybyła. – Severusa zaskoczyły słowa skrzatki, nie pokazał jednak tego.
- Przyprowadź ją tutaj. – powiedział licząc cicho, że życie uśmiechnęło się do niego.
Chwilę później przez drzwi weszła Narcyza.
- Cyssiu. – przywitał się Severus, próbując zamaskować rozczarowanie.
- Severusie, - odpowiedziała na przywitanie kontynuując od razu. – mam dla ciebie prezent. – powiedziała podając medalion zdziwionemu Severusowi. – Nie jest on co prawda odemnie, jestem tylko posłańcem. Dia kupiła to dla Ciebie, a ja pomogłam jej rzucić na to kilka zaklęć.
- Jakich zaklęć? – spytał podejrzliwie przyglądając się żonie przyjaciela.
- Nic szkodliwego, - powiedziała uspokajając go. – działa jednak w pewnym sensie jak brama, ona ma jego kopie i gdy go dotknie Ty poczujesz ciepło.- dodała po chwili. -  Działa w dwie strony.
- Przekaż jej podziękowania. – powiedział Severus uśmiechając się do przedmioty w dłoni.
- Oczywiście przekażę, jednak mam dla Ciebie jeszcze zaproszenie na urodziny Ochidii. – powiedziała wyciągając pergamin i podając mu go.
Teraz Snape już niemal fruwał z nadmiaru szczęścia, wiedział też, że będzie mu dane tam być, bo będzie to wtorek. Dziękował Narcyzie odprowadzając ją do punktu apotracyjnego. Ten dzień by dla niego najszczęśliwszym od miesięcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz